Sezon na biegi uliczne rozpocząłem przy okazji "Dziesiątki Wroactiv". Wybiegałem rekord życiowy, pomimo bardzo niefortunnego początku. Zapraszam do przeczytania relacji "kilometr po kilometrze".
Wrocław przywitał biegaczy bardzo silnymi podmuchami wiatru, co troszkę mnie zniechęcało, ale starałem się myśleć pozytywnie, bo zwyczajnie byłem świadomy ogromu pracy, jaki wykonałem przez zimę.
Po około 20 minutach rozgrzewki udałem się na start, gdzie wiatr omal nie urywał głowy. Czekałem tylko 5 minut, a zdążyłem nieco przymarznąć.
Punktualnie o godzinie 13:00 ruszyliśmy na wrocławskie ulice. Już po kilkuset metrach zaczął mi się zsuwać pasek od tętna - poprawiłem go raz, drugi i trzeci... przy okazji zrywając sobie numer. Na szczęście agrafka nie spadła i udało mi się go szybko przypiąć, a chwilę później postanowiłem zdjąć pasek i biec z nim w ręce. Krótko mówiąc - moja uwaga była skupiona na wszystkim, tylko nie na samym biegu. Pierwszy kilometr w 3:20, a i tak zajmowałem dosyć odległą pozycję.
Po przygodach na pierwszym kilometrze, myślałem, że najgorsze mam już za sobą - oj jak bardzo się myliłem! Ale o tym dalej. Na drugim kilometrze jestem schowany za grupą i robię go w 3:24.
Na trzecim kilometrze zaczyna doskwierać mi jakaś kolka. Muszę zwolnić, a grupa "odjeżdża" i zostaję sam... jak zwykle. Skręcamy na rondzie i zaczyna się ponad 2-kilometrowy odcinek pod wiatr. Nie chcę ryzykować "szarpnięcia" i złapania grupy, ale tym bardziej nie mam zamiaru czekać aż ktoś do mnie doskoczy. Trzeci kilometr w 3:26.
Kolka zaczyna odpuszczać, ale żołądek cały czas jakiś spięty, przez co czuję, że nie biegnę tak jak bym chciał. Walczę samotnie z tym wiatrem i czwarty kilometr zamykam w 3:34. Tutaj już wkradają się myśli, że zawaliłem ten bieg nie ryzykując sklejenia szybszej grupy.
Na horyzoncie widzę już Biedronkę, co zwiastuje długo wyczekiwaną nawrotkę. Zbieram się w sobie i walczę z tym dziwnym "spięciem" żołądka. Na półmetku kontroluje czas - kilometr w 3:29, a cała piątka w 17:13, czyli mam zaledwie 4 sekundy zapasu w stosunku do życiówki, a ja już mam dosyć...
Po nawrocie wiatr zaczyna pomagać, ale ja zwyczajnie nie mam już sił na dalszy bieg w takim tempie. Doganiam i wyprzedzam innego biegacza, ale w głowie krąży mi tylko "stary, olej ten bieg, już nic tu nie ugrasz". Szósty kilometr w 3:28.
Wyprzedzam kolejnych zawodników, ale mam wrażenie, że ledwo biegnę. Spoglądam na zegarek - kilometr w 3:21! Do mety jeszcze 3 km, a ja czuję, że wracam do gry!
Skręcamy na rondzie w prawo i znowu bardzo mocno dmucha w twarz, ale tutaj jestem już tak uskrzydlony, że nic sobie z tego nie robię i "kasuję" kolejnych biegaczy! Ósmy kilometr niemal w całości pod wiatr, a ja go robię w 3:24.
Na dziewiątym kilometrze znów mamy wiatr w plecy i tutaj cisnę już naprawdę mocno! Ostatnie dzisiaj wyprzedzanie i kilometr zamykam w 3:16!
Dobiegamy do stadionu. Tutaj dmucha cholernie mocno, a do tego czeka nas krótki podbieg. Pracuję bardzo mocno, walczę z wiatrem i nie mogę się doczekać kiedy ujrzę metę. Okrążyłem stadion i na ostatnich stu metrach dostałem taki podmuch wiatru w plecy, że omal się nie wywróciłem :D Ostatni kilometr w 3:21, a całość w 34:10. Słaniam się na nogach w stronę barierki i mocno zniszczony cieszę się z nowej życiówki!
Pierwsze 5 km pokonałem w 17:13, co dawało 25 miejsce, natomiast drugie 5 km przebiegłem w 16:57, co pozwoliło mi awansować na 17 miejsce, pośród ponad tysiąca biegaczy.
Życiówka poprawiona o 24 sekundy, co napawa optymizmem przed kolejnymi startami. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę dzisiejsze warunki. Myślę, że przy lepszej pogodzie, mógłbym się tu pokusić o 33 z przodu :)
PS. Zdecydowanie były to ostatnie zawody, które pobiegłem z paskiem od tętna! :D