Tradycyjnie, bo już po raz czwarty, Poniedziałek Wielkanocny spędziłem w Nowej Soli, żeby z blisko 900-osobową bandą świrów poganiać po ulicach tego miasteczka.
Początkowo planowałem, że w tym roku jednak odpuszczę ściganie w Nowej Soli, na rzecz wypoczynku przed maratonem, oraz poprowadzenia biegu Ani. Niestety zawaliłem start w Brzegu, więc trzeba było się pościgać tutaj, tak dla podbudowania się przed maratonem.
Przejrzałem listę startową i zapowiadało się mocne ściganie na moim poziomie, ale niestety, jak się później okazało, większość z tych osób w Nowej Soli się nie pojawiła. Szkoda, bo do tej pory, zawsze wpadała mi tutaj życiówka :)
Żeby nie przynudzać, przechodzimy do samego biegu!
START!
Zaraz po starcie utworzyła się pięcioosobowa grupka na czele, oraz ja prowadzący kolejną. Po kilkuset metrach uznałem, że ryzykuję i dołączam do "czuba". Przyspieszyłem i zbliżyłem się do czołówki, ale tempo w okolicach 3:15, nie było zbyt komfortowe dla moich nóg, potarganych bardzo mocnym tygodniem. Zostałem sam, pomiędzy dwiema grupami i zwolniłem, żeby Ci z tyłu do mnie doskoczyli. Pierwszy kilometr mam w 3:16 i czuję się całkiem dobrze.
Na drugim kilometrze nic wielkiego się nie działo. Prowadziłem kilkuosobową grupkę. Na podbiegu pod wiadukt delikatnie odskoczyłem, ale na zbiegu grupka nadrobiła. Kilometr w 3:26.
Trzeci kilometr to ponownie nic ciekawego. W dalszym ciągu prowadziłem grupę, a czasem bark w bark ze mną biegł Karol. Kilometr w 3:29.
Na czwartym kilometrze mieliśmy punkt z wodą. Było ciepło, więc napiłem się i polałem. Mimo, że nie pracowałem jakoś mocno, to z grupy została nas tylko trójka - ja, Karol i Wit. Ponownie wbiegaliśmy na wiadukt, ale tym razem pod wiatr. Lekko przytkało, ale na zbiegu złapałem oddech. Kilometr w 3:33.
Jesteśmy na dość długiej prostej i tutaj nie wieje, więc postanawiam sprawdzić kolegów ;) Lekko podkręcam, odskakuję i biegnę swoje. Jest dosyć dziwnie, bo biegnie mi się świetnie, ale w nogach jakaś niemoc - w głowie zwalam to na trzydziestkę :) Skręcam na rondzie w prawo i dostaję taki podmuch w twarz, że odechciewa się wszystkiego :D Kilometr w 3:26.
Biegniemy przez osiedle domków i tutaj już mocno dmucha. Na kolejnym punkcie ponownie piję, polewam się i lecę dalej. Obejrzałem się przez ramię gdzie są rywale i autentycznie się zagotowałem! Wieje w mordę jak cholera, a Przemek na rowerze osłania Karola, który mnie goni! Krzyknąłem tylko "Przemek, nie oszukuj!", choć w głowie miałem trochę brzydsze słowa...
Żeby nie było - nie mam nic do obu Panów, bo i tak Karol mnie nie dogonił, ale zwyczajnie - tak się nie robi ;) Jak długo ta pomoc trwała, to nie wiem i nie wnikam.
Skręcam w prawo i tutaj to już jest masakra - wieje tak, że momentami nie da się biec! Kilometr w 3:33.
Najgorszy fragment trasy - długa prosta i cały czas silny, czołowy wiatr. Na trasie Sebastian podał mi butelkę wody, za co bardzo dziękuję! Trochę się tylko nie dogadaliśmy w celu oddania jej :D Sebastian krzyczał, żebym wyrzucił, a ja chciałem oddać do ręki, bo szkoda było rozlać... ostatecznie mnie przekonał i rzuciłem na ziemię :D Kilkaset metrów dalej mamy ostatni punkt z wodą, ale z niego już nie korzystam. Kilometr w 3:32 i na horyzoncie zakręt, czyli perspektywa braku wiatru!
Na ósmym kilometrze skręcamy w prawo i nareszcie nie wieje tak mocno! Było o tyle fajnie, że to właśnie tutaj w poprzednich latach wiało najmocniej. Doganiam jednego z zawodników, który odpadł z czołówki i zakładam, że bez problemu go wyprzedzę. No i przeliczyłem się, bo postawił bardzo duży opór!
Od razu wiedziałem, że to ktoś miejscowy, bo co sto metrów miał "trenerów", którzy przekazywali mu instrukcje jak ma mnie ograć! Ja byłem spokojny, bo przecież to ja go dogoniłem, więc nie wyobrażałem sobie, że mógł tutaj mieć więcej sił ode mnie. Kilometr w 3:29.
Skręcamy w lewo i znowu mocno zawiewa w twarz. Czekałem na odpowiedni moment, żeby zaatakować i wygrać tę walkę o 5 miejsce. Nagle dostaliśmy potężny podmuch - aż oberwaliśmy piachem i uznałem, że to jest ten moment! "Atakuj wtedy, gdy jest Ci najciężej, bo inni też tam cierpią" sprawdziło się tutaj idealnie! :D Kilometr w 3:26 i lecę po swoje 5 miejsce.
Ostatni kilometr to pościg za czwartym miejscem. Zbliżałem się mocno, rywal co chwilę się oglądał, ale nie było opcji, żebym go doszedł. Kilometr w 3:20, a potem jeszcze 130 metrów, które dodał sobie zegarek i przekraczam linię mety w czasie 34:57. Zająłem 5 miejsce na 861 startujących.
Wynik nie jest rewelacyjny, ale ja jestem naprawdę bardzo zadowolony, bo biegłem praktycznie cały dystans samotnie, w tak ciężkich warunkach. Do tego był to dla mnie czwarty mocny akcent, w przeciągu ośmiu dni. Samopoczucie było bardzo dobre, ale brakowało trochę mocy w nogach.
W sumie ciekaw jestem co by było, gdybym jednak zabrał się z czołówką na początku. Tempo pewnie byłoby za mocne, ale nie musiałbym aż tak walczyć z wiatrem... No ale nie zaryzykowałem, więc już się nie dowiem ;)
Kolejna relacja z zawodów dopiero w maju. Oczywiście z maratonu w Pradze!