Tym razem wyjątkowe podsumowanie, bo zawierać będzie aż 14 dni. Wszystko przez natłok startowo-treningowo-wiosenny, który ograniczył mój czas :D
Zaczniemy na 25 marca, a skończymy na 7 kwietnia.
Końcówka marca, to mocne luzowanie, tak aby zawalczyć o życiówkę, podczas 14. PZU Półmaratonu Warszawskiego. Początek kwietnia, to powrót do maratońskiego reżimu treningowego.
Poniedziałek:
10 km - śr. 4:51/km - HR 132
Bardzo spokojna dyszka, jako początek luzowania pod półmaraton.
Wtorek:
3x 3km w tempie półmaratonu (przerwa 2' truchtu)
Trójki biegałem w tempie 3:35/km. Przerwa krótka, ale wystarczająca, żeby wykonać trening zgodnie z założeniami. Ostatnia trójka już dosyć trudna, ale wiało konkretnie. Tempo tego treningu, to był mój plan minimum na najbliższy start. Razem z rozgrzewką i schłodzeniem wyszło 14 km biegania.
Środa:
10 km - śr. 4:39/km - HR 138
Kolejne spokojne nabijanie kilometrów. Noga fajnie kręciła i zaczynałem czuć, że będzie dobrze :D
Czwartek:
9,3 km - śr. 4:36/km - HR 138
Tutaj już totalne luzowanie. Bieg ciągły, ale na ostatnich dwóch kilometrach zrobiłem 6 przyspieszeń po 100 metrów. Jakoś topornie mi to szło, ale wszystko było pod kontrolą, bo czekał mnie dłuższy odpoczynek :)
Piątek:
Wolne
Pół dnia w podróży do Warszawy - taki odpoczynek ;)
Sobota:
4,6 km - śr. 4:39/km
Rozruch w Warszawie. Poszedłem zaraz po śniadaniu, więc nie było zbyt przyjemnie ;) Na ostatnim kilometrze zrobiłem cztery przyspieszenia i byłem już gotowy na niedzielną walkę! Później jeszcze spacer do biura zawodów i jeszcze dłuższy spacer w poszukiwaniu dobrej pizzy :D
Trochę przesadziliśmy z tymi spacerami, ale na szczęście nie wpłynęło to na naszą formę... chyba! :D
Niedziela:
14. PZU Półmaraton Warszawski - 1:15:04 (śr. 3:33/km) - 51 miejsce Open
Start rozegrany perfekcyjnie, a do pełni szczęścia zabrakło pięciu sekund ;)
Po więcej odsyłam do relacji, jeśli ktoś nie czytał - Relacja z Warszawy (klik)
Tydzień zamknięty z 71 km na liczniku, a w całym marcu 436 km, czyli sporo, jak na dwa bardzo ważne starty.
Przechodzimy do kolejnego tygodnia, który jest również kolejnym miesiącem.
Poniedziałek:
Wolne
Kwiecień zacząłem z grubej rury, czyli od "odpoczynku", który polegał na zwiedzaniu stolicy. Zrobiłem prawie tysiąc kroków więcej, niż dzień wcześniej, gdy biegłem półmaraton :D
Wtorek:
11 km - śr. 4:52/km - HR 135
Wróciliśmy z Warszawy i zaraz po powrocie wyszedłem sprawdzić czy już umiem biegać. Nogi ciężkie, ale coś tam naklepałem.
Środa:
16 km - śr. 4:50/km - HR 140
Trochę się namordowałem z wiatrem, ale kilometry wpadły. Chciałem szybko wrócić do większej liczby kilometrów, bo to maraton jest moim głównym celem na wiosnę i nie mogłem sobie pozwolić na zbyt długie wypoczywanie po połówce.
Czwartek:
Drugi zakres - 12 km - śr. 3:55/km - HR 164
Nie ma mowy, żeby w 4 dni całkowicie zregenerować się po tak mocnym starcie, więc zaplanowałem drugi zakres, który w teorii jest treningiem niezbyt obciążającym, a bardzo dobrym w kontekście maratonu. Wbiłem sobie do głowy, że lecę spokojnie po 3:55/km i z uśmiechem na ustach wracam do domu... Niestety uśmiechu nie było, bo wiało tak cholernie mocno, że umordowałem się znacznie bardziej, niż przypuszczałem. Ostatnie kilometry, to już bardzo mocna praca... zdecydowanie za mocna.
Piątek:
12,5 km - śr. 4:45/km - HR 145
Wzorowy przykład spartolenia najprostszego treningu! Zaraz po pracy umówiłem się z Anią na działce za Legnicą. Postanowiłem, że przybiegnę, pomogę w pracach i wrócę autem z Anią. No ale trzeba było coś zjeść po pracy... więc zjadłem i pobiegłem.
Już po kilku kilometrach zrobiło mi się niedobrze, ale przecież nie będę się wracał... do tego pech chciał, że całą drogę miałem pod wiatr, a że działka jest na wzgórzu, to jeszcze miałem niezłą siłkę na końcu :)
Ostatecznie jakoś się doturlałem, poleżałem z 15 minut aż doszedłem do siebie i poszedłem robić, co miałem do zrobienia :)
Sobota:
Drugi zakres - 20 km - śr. 4:05 - HR 159
Zaplanowałem sobie 30 km narastająco. Dziesiątki miały być kolejno po 4:10, 4:00 i 3:50. Pierwsze 20 km poszło zgodnie z planem, ale w nogach miałem taką niemoc, że nie mogłem zejść poniżej 4:00, więc uznałem, że nie ma sensu się katować. Zmęczenie mogło być kulminacją półmaratonu, czwartku i piątku. Ostatecznie z BNP zrobił się drugi zakres, a ja czułem się niespecjalnie zmęczony tym treningiem :)
Niedziela:
Bieg zmiennym tempem - 32 km - śr. 4:06 - HR 155
Co czwarty kilometr w 3:35
Trochę tutaj ryzykowałem. Z jednej strony dopadła mnie kilkudniowa niemoc, a z drugiej nie mogłem sobie pozwolić na wypadnięcie kolejnego biegu długiego, czyli najważniejszej jednostki do maratonu.
Rano czułem się dobrze, więc uznałem, że trzeba zaryzykować. Podszedłem do tematu nieco zachowawczo i zamiast jednostajnego czy narastającego tempa, postawiłem na zmienne. Wymyśliłem sobie, że co czwarty kilometr pobiegnę w tempie półmaratonu. W sumie wyszło 32 km biegu ciągłego, a w tym 8 km po 3:35.Trzy kilometry przerwy spokojnie wystarczały, żeby się nie zarąbać :) "Odpoczywałem" w tempie 4:10-4:20/km. Na koniec jeszcze 2 km truchciku i uzbierało się 54 km w dwa dni. Zdecydowanie nie polecam takiego ryzyka mniej zaawansowanym biegaczom!
Udało się uratować ten tydzień, co mam nadzieję odda w Pradze. Uzbierało się 110 km, z dniem wolnym.